[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Mam nadzieję! - mruknął sędzia wstając. - Możesz już stąd wyjść.
- Oczywiście. Jak tylko zjem pizzę.
- Coś jest na rzeczy z samochodem - burczał Bob, gdy już opowiedzieli sobie
wszystkie zdarzenia z ostatnich dni.
- Masz na myśli wiśniowego jaguara? - Pete rozciągał mięśnie przy pomocy
sprężyny. Na jego czole lśniły kropelki potu.
- Tak. Zetknęliśmy się z nim trzy razy - Bob rozcapierzył palce. - Raz na
parkingu przed szpitalem Glenwood, drugi, kiedy zajechał na pogorzelisko. Trzeci -
znów w Kanionie Oaks. Wtedy Jupiter dobrze przyjrzał się kierowcy.
- Tak - potwierdził Jones. - Ostre rysy, lisia twarz i spora szrama na podbródku.
Pete otarł twarz ręcznikiem.
- Więc kto to był? Doktor Cloony?
Jupiter ssał wargę.
- Sądziłem, że to doktor. Przecież żaden z nas nie widział go wcześniej.
- Mógł to być także Goodvin. Też nie wiemy, jak wygląda. Bo przy pożarze w
aucie siedział wielebny. W białej szacie, prosto z telewizyjnego programu. Tu nie ma
najmniejszej wątpliwości. Bob, sprawdz rejestrację pojazdu.
Andrews zaczął klikać myszą. Bez trudu włamał się do systemu policji. Od
dawna wiedział, jak to zrobić. Hasło dostępu nie zmieniało się od lat i brzmiało:
Belinda. jak imię żony starszego posterunkowego Smitha. Widać wciąż miał tę samą
żonę.
- Mam. Są tylko trzy jaguary. W tym dwa srebrzyste. Wiśnia burgundzka należy
do... Bob zawahał się.
- Do kogo?
- To niesamowite! Zarejestrowana jest na... Sharon Carter!
Jupiter wytrzeszczył oczy.
- Co? Może się mylisz? Ona ma małe mitsubishi. Wiem, bo stoi przed jej
domem.
Bob kręcił głową.
- Nie mylę się. W rejestrze właścicielką wozu o numerach RBC 0617 BW jest
nasza dziennikarka.
Zapadła cisza. Jupiter gryzł paznokcie.
- Coraz większa marmolada! Tak się nie da prowadzić śledztwa. A już ją prawie
przyskrzyniłem. Pytałem jak chłop krowę na granicy, co łączy dziewczynę z brodatym
wielebnym sekciarzem. Ale od odpowiedzi się uchyliła.
- Trzeba to jak najszybciej wyjaśnić.
- W którym jest szpitalu?
- U świętego Aazarza - powiedział Pete, wstając. - Pójdę z Lucy McCormick.
Załatwi mi wejście.
- Dobrze - zgodził się Jupiter. - Może tobie szybciej coś powie. Niepokoi mnie
to, że miała przy sobie fotografię wielebnego. W ramce za szkłem. Takie rzeczy nosi
tylko bliska rodzina. Wszędzie ją ze sobą wozi? Nawet po pijanemu?
Bob włączył przeszukiwarkę. Na ekranie komputera zaroiło się od informacji.
- Trzeci pożar - szepnął pochylając głowę. - To był trzeci pożar w Grovenor. W
ciągu ostatnich trzech miesięcy.
Pete wciągał skarpety.
- Co chcesz? Stara dzielnica pełna drewnianych bud i składów. O ogień
nietrudno.
- Może. Ale wciąż nie wiemy, czy to były celowe podpalenia. Policja nam nic nie
powie. Pojadę do straży pożarnej. Tato robił o nich materiał. Pamiętają nazwisko
Andrews. PomogÄ….
- Zadania rozdane - uśmiechnął się Pierwszy Detektyw. - Ja tu sobie w tym
czasie spokojnie pogłówkuję.
- Tylko nie śpij! - roześmiał się Bob. - W celi tak chrapałeś, że było cię słychać w
Sacramento.
Jupiter stał przed plastikową tablicą, na której wypisał wszystkie dane osób
podejrzanych. Starał się powiązać je ze sprawą. I ze sobą wzajemnie. Myślał tak
intensywnie, że nawet nie usłyszał kroków na schodkach. Dopiero gdy skrzypnęły
drzwi przyczepy kempingowej...
- Jodie? - zdziwił się na widok piegowatej.
- JesteÅ› sam?
- Tak. Dlaczego pytasz?
Dziewczyna rozejrzała się dookoła. Wyglądała na zaniepokojoną.
- Przyszłam, bo... - zająknęła się, odwracając twarz. - No nie wiem, jak to
powiedzieć...
- Najlepiej od początku. - Jupiter podsunął jedyne całe krzesło. - Chcesz
orzeszki? Solone?
Pokręciła głową.
- Widziałam ją - wyszeptała. Jej blada twarz wyglądała jakby ją naprawdę ktoś
posypał makiem. Ciemne piegi odcinały się od porcelanowej skóry. - Szła razem z
Irańczykiem.
- Ale kto? - Jupiter starał się pytać jak najłagodniej.
- A nie powiesz Crenshawowi?
Jones szeroko otworzył oczy. Jodie była pierwszą dziewczyną, która chciała coś
ukryć przed przystojniakiem, za jakiego bezwarunkowo uchodził Pete.
- A co on ma do tego? Jest Drugim Detektywem. Właśnie pojechał do szpitala
świętego Aazarza. Razem z Lucy McCormick.
Jodie wybuchnęła płaczem. Azy jak groch spływały jej po policzkach.
- Wiedziałam! - szlochała. - Ona go wyprowadzi w pole!
Jupiter podał jej pudełko chusteczek higienicznych. Był tak zaskoczony reakcją
dziewczyny, że w pierwszej chwili nie skojarzył.
- Kto wyprowadzi w pole Crenshawa? Bo nie rozumiem...
- Ona! - Jodie otarła łzy, wydmuchując równocześnie nos. - Właśnie Lucy
McCormick. To ją widziałam, jak szeptała o czymś z Irańczykiem. Wyglądali na
niezłych kumpli...
Jupiter poczuł, że poci mu się skóra na głowie.
- JesteÅ› tego pewna?
Jodie szybko oddychała. Na wszelki wypadek pudełko trzymała na kolanach.
- Tak. Widziałam ich już dwa razy. Najpierw, gdy przywiózł nam lody z
wytwórni Sama Sparrowa. Wtedy, gdy... znalezliśmy to nieszczęsne ucho...
Jupiter ssał wargę.
- Lucy McCormick, o ile dobrze pamiętam, siedziała wtedy w waszej lodziarni z
Crenshawem.
- Tak. Ale zanim nadszedł Pete, stała obok szoferki, z której wyszedł Aram [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim12gda.pev.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed