[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się, że zamieniam się w potwora.
Grant chrząknął cicho na znak sprzeciwu. Jack w końcu na mnie spojrzał.
- Nigdy tak nie myślałem, moja droga. Nigdy.
- Nie wierzę ci - odparłam. - Pamiętam, Jack. Pamiętam wyraz twoich oczu, gdy pierwszy raz
zobaczyłeś tę bliznę. Pamiętam, co mówiłeś. O polowaniach i o śmierci. Ty się boisz.
Złapał mnie mocno za ramię, potrząsnął nim lekko i zajrzał mi w oczy.
- Boję się, że cię zawiodę, bo już raz to się zdarzyło. Byłem nieostrożny. I twoja poprzedniczka za to
zapłaciła.
- Nie jestem nią - mruknęłam.
Ale mogłabyś być", usłyszałam niechcianą myśl. I wydawało mi się, że dostrzegłam ją też w oczach
Jacka. Odsunęłam się; puścił moje ramię. Prawie tego nie zauważyłam. Nie uważałam się za wariatkę.
Czułam, że twardo stoję na ziemi.
Nie jestem potworem", powiedziałam sobie w duchu. Może i mam go w sobie, ale nim nie jestem. On
to nie ja.
Przypomniał mi się Cribari, a także świeżo wykopany grób i łkający niemowlak.
- Jak nazywała się Tropicielka, którą zabili twoi ludzie? Jack się potknął. Nagle przy naszych nogach
pojawił się
Zee. Spojrzał na starszego pana z ponurą powagą. Potem takim samym wzrokiem popatrzył na mnie.
- Auicia - wychrypiał. - Urodzona nad oceanem. Jack przestraszony spojrzał na małego demona.
Przed
nami, na wzgórzu, spostrzegłam jakieś poruszenie, niewyrazną postać. Tak bardzo przypominała
Jacka, że pomyślałam, że to jego sobowtór. Ale to tylko Byron, owinięty w gruby wełniany płaszcz. O
wiele na niego za duży. Ale na pewno ciepły. Raw dobrze się spisał.
Rozejrzałam się za nim i resztą chłopców, lecz rozwiali się gdzieś w mrokach. Potem uścisnęłam dłoń
Granta, wypuściłam ją i szybkim krokiem ruszyłam w kierunku Byrona.
186
Nawet nie drgnął, kiedy do niego podeszłam. Killy z rękoma wciśniętymi głęboko w kieszenie nowej
kurtki krążyła niespokojnie za jego plecami. Na mój widok zmrużyła oczy.
- Jesteś gównem - wycedziła ze złością przez zaciśnięte zęby.
- To prawda, tylko co z tego? Pchnęła mnie mocno.
- Przestań - warknęłam ostrzegawczo, ale się nie broniłam.
Zamachnęła się, żeby walnąć mnie pięścią w twarz. Uniknęłam ciosu i złapałam ją za nadgarstek.
Stęknęła, opadła na kolano.
- Deja vu? - Uniosłam brew.
- Miałam dobre życie - prychnęła Chinka z wściekłością i żalem. - Dobre i moje.
- Nadal żyjesz i twoje życie należy do ciebie. - Puściłam ją i się odsunęłam. - Doceniaj to, bo ten stan
może się w każdej chwili zmienić.
Killy się nie podniosła. Zamiast tego, ciężko dysząc, rzuciła się na trawę.
- Wścieka się, bo nas zostawiłaś - wyjaśnił Byron. -Uciekłaś.
- Nieprawda, są też inne powody - sprzeciwiła się Killy.
- Fakt, uciekłam - przyznałam, zwracając się wyłącznie do Byrona. - Po prostu nie chciałam, żebyś
mnie wtedy widział.
- Już i tak dużo widziałem - odparł, po czym odwrócił się do skośnookiej, żeby pomóc jej wstać.
Podmuch lodowatego wiatru zaparł mi dech w piersi. Jednak nie tylko dlatego nie mogłam oddychać.
Czułam ogromny ból w sercu. Nie chodziło dokładnie o poczucie winy, choć o coś zbliżonego;
przyłapano mnie na kłamstwie.
Ojca Lawrence'a znalazłam trochę dalej. Siedział na trawie w dziwacznej pozycji, a jego tłusty brzuch
wylewał się ze spodni. Księżulek chyba mnie nie zauważył. Bez przerwy wycierał dłońmi usta, jakby się
chciał pozbyć jakiegoś obrzydliwego smaku, może krwi i ciała. Nie miał na sobie płaszcza. Zdawało się,
że tak jak Mary nie odczuwa chłodu.
Killy przyglądała mu się przygnębiona i zagubiona. Kiedy zauważyła, że to widzę, szybko zmieniła
minÄ™.
- Masz jakiś plan? - mruknęła, rozcierając sobie nadgarstek.
Nie odpowiedziałam, bo przeszkodziło mi w tym nadejście Granta, Mary i Jacka. Grant bardzo się
starał nie kaszleć. Był blady i zmarznięty. Potrzebował domu, gorącego posiłku, łóżka i czasu, żeby
odzyskać siły. Powinien znalezć się w bezpiecznym miejscu. Jak my wszyscy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]