[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rzyło, w jakimś innym czasie, na innych mokradłach?
Nagle, w jednej chwili, dotarła doń cała rzeczywista groza sytuacji. Otworzył
oczy. Ponad nim kłębiła się mgła. Z jednej strony z wolna parowała smrodliwa
kałuża cieczy o trudnym do nazwania kolorze, z drugiej zaś strony rysowała się
energicznie gestykulująca, niewyrazna sylwetka, za którą ledwie dawały się do-
strzec zarysy dwóch koni. Tam była Shaarilla, pod nim zaś. . .
Pod nim było bagno.
Tłuste, śmierdzące błoto ściągało go coraz niżej. Leżał na wznak, z szeroko
rozpostartymi ramionami i nogami, ale i tak był już na wpół zanurzony. W pra-
wej dłoni wciąż ściskał Zwiastuna Burzy, widział go, ledwie obróciwszy głowę.
Ostrożnie spróbował unieść górną część ciała. Udało mu się, ale nogi z miejsca
osunęły się niżej. Siedząc prosto zawołał dziewczynę.
Shaarilla! Szybko, podaj linÄ™!
Nie mam liny! krzyczała, drąc w pasy jakiś fragment swojego ubrania.
Elryk wciąż tonął, nie znajdując w głębinie żadnego oparcia dla stóp.
Shaarilla szybko powiązała pasy materii i w ten sposób sporządzoną linę rzu-
ciła energicznie choć niewprawnie albinosowi. Upadła za daleko. Dziewczyna ze-
brała ją pospiesznie i spróbowała raz jeszcze. Tym razem Elryk lewą ręką dosię-
gną! płótno i silnie je ścisnął. Podciągnął się trochę, po czym zamarł w bezruchu.
Nie da rady, Elryku! Nie mam dość siły!
Koń! odkrzyknął książę, klnąc ją w duchu. Przywiąż linę do konia!
Pobiegła ku najbliższemu wierzchowcowi i zapętliła materię na łęku siodła,
po czym pociągnęła konia za uzdę.
Elryk uwolnił się powoli z chciwej pułapki, wypełzając na względnie bez-
pieczny kawałek bardziej stałego terenu.
Usiłował wstać, zdyszany, ale nogi nie mogły go utrzymać. Gdy w końcu uda-
ło mu się pozbierać, zaraz znowu upadł. Shaarilla uklękła obok niego.
Nie jesteÅ› ranny?
Na przekór słabości Elryk zdobył się na uśmiech.
Nie sÄ…dzÄ™.
To było straszne. Nie widziałam zbyt dokładnie, co właściwie się działo.
Zniknąłeś, a potem zacząłeś wykrzykiwać to. . . to imię! Drżała cała, a jej twarz
była trupio biada.
55
Jakie niby imię? spytał szczerze zdumiony Elryk.
Potrząsnęła głową.
Mniejsza z tym, ale cokolwiek wezwałeś, to cię uratowało. Zaraz potem
znów się pojawiłeś i upadłeś w bagno. . .
Dzięki mocy Zwiastuna Burzy albinos był z każdą chwilą silniejszy.
Wstał z niejakim wysiłkiem i pokuśtykał do swego konia.
Pewien jestem, że Mglisty Gigant nie poluje zazwyczaj na tych mokra-
dłach, ale został tu specjalnie przysłany. Co albo kto to zrobił, nie mam pojęcia,
musimy jednak jak najszybciej znalezć się na pewniejszym gruncie.
To jak, jedziemy naprzód czy się cofamy?
No nie, oczywiście, że jedziemy dalej. Czemu pytasz, Shaarillo?
Z wysiłkiem przełknęła ślinę i potrząsnęła głową.
Pospieszmy się zatem powiedziała tylko.
Dosiedli koni i ostrożniejsi już teraz ruszyli w dalszą drogę, aż spowite płasz-
czem mgły trzęsawiska zostały za nimi.
Teraz, gdy wiedzieli już na pewno, że jakaś wroga siła zastawia na ich drodze
pułapki, podróżowali o wiele czujniej, mało odpoczywając i zmuszając potężne
i silne wierzchowce do maksymalnego wysiłku.
Piątego dnia, gdy jechali przez kamienistą pustynię, zaczęło lekko padać.
Grunt zrobił się śliski i musieli zwolnić, aby konie mogły utrzymać się na no-
gach. Przytuleni do ich karków, przemoknięci pomimo płaszczy, jechali w ciszy,
aż gdzieś z przodu dobiegło ich niewyrazne ujadanie i tętent kopyt.
Elryk skierował się ku wielkiej skale zwisającej z prawej strony nad drogą.
Schowajmy się tutaj powiedział. Coś nadciąga ku nam, i mogą to
być wrogowie. Shaarilla posłuchała go i razem czekali, podczas gdy odgłosy
wyraznie się przybliżały.
Jeden jezdziec i kilka zwierząt powiedział Elryk, nasłuchując uważnie.
Zwierzęta albo idą za jezdzcem, albo go gonią.
Wkrótce gromada znalazła się w polu ich widzenia. Dostrzegli umykającego
mężczyznę na widocznie przestraszonym koniu, a za nimi zbliżające się z wolna
stworzenia, które na pierwszy rzut oka przypominały psy, ale z pewnością nimi nie
były. Miały ciała na wpół psie, a na wpół ptasie, smukłe i kudłate, z psimi łapami
i ptasimi szponami w miejsce pazurów i zagiętymi dziobami zamiast pysków.
To sfora Dharzi! przeraziła się Shaarilla. Sądziłam, że te stworzenia
wymarły razem ze swymi panami!
Ja też, ale co one robią w tej okolicy? zdumiał się Elryk. Władców
tych krain nic nigdy nie łączyło z Dharzi.
Coś musiało je tu sprowadzić wyszeptała Shaarilla. Na pewno zaraz
nas wyczujÄ….
Elryk sięgnął po miecz.
56
A zatem niczym już nie ryzykujemy, przyłączając się do awantury po-
wiedział, wypuszczając wierzchowca. Poczekaj tutaj.
Diabelska sfora goniąca jezdzca mijała akurat skałę. Elryk ruszył w ślad za
nimi.
Hej tam! krzyknął do umykającego. Zawróć i zatrzymaj się, przyja-
cielu, chcę ci pomóc!
Uniesiony wysoko miecz jęknął do wtóru, gdy kopyta konia uderzyły pierw-
sze z ujadających stworzeń, łamiąc bestii kręgosłup. Zostało ich jeszcze pięć czy
sześć. Nieznajomy zawrócił konia i dobył z pochwy długą szablę. Był to niewy-
soki mężczyzna z brzydkimi i szerokimi ustami, które właśnie rozciągnęły się
w pełnym ulgi uśmiechu.
Co za szczęśliwe spotkanie, dobry panie!
Tyle tylko zdążył powiedzieć, nim dwa ptako-psy rzuciły się na niego i mu-
siał skupić wszelkie wysiłki na obronie przed klapiącymi dziobami i ruchliwymi
szponami.
Pozostałe trzy bestie energicznie zajęły się Elrykiem. Jeden ze stworów wy-
skoczył wysoko, mierząc dziobem w gardło albinosa, który poczuł na swej twa-
rzy powiew nieświeżego oddechu. Książę szybko zatoczył Zwiastunem Burzy
morderczy łuk, rozłupując przeciwnika na dwoje. Krew trysnęła na Elryka i koń-
ski grzbiet, a jej zapach rozjuszył pozostałe zwierzęta. Ożywiła jednak runiczny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]