[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- To tylko miesiąc przed terminemi przecież będzie miała
świetną opiekę lekarską.
- Tosamopowiedział ten miłypanCarlton. Zaraz wezwał
karetkę i zawiózł Adelaide doszpitala.
- Doktórego?
- DoGłównegoMiejskiego.
- Dziękuję.
Jenny, rzuciła staruszce uśmiech na pożegnanie i natych-
miast znalazła się na dole. Pół godzinypózniej stanęła przed
okienkieminformacji wszpitalu. Działała spontanicznie, bez
żadnego planu. Kierowała się tylko chęcią zobaczenia i do-
tknięcia Nicka.
- Wczymmogę pani pomóc? - powitała ją recepcjoni-
stka.
- Czy Adelaide Witton została dziś przyjęta na oddział
położniczy?
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
175
- Chwileczkę. - Urzędniczka wystukała coś na klawiatu-
rze komputera. . Tak, o godzinie szesnastej piętnaście.
- Czyjuż urodziła dziecko?
- Brak zapisu. Proszę wejść na oddział i porozmawiać
z lekarzem. Czwarte piętropolewej.
- Dziękuję.
Wjechała windą na oddział położniczyi skierowała się do
pokoju pielęgniarek.
- Przepraszam- zwróciła się do siostry, robiącej jakieś
zestawienia. - CzyAdelaideWilton już urodziła?
- Nie. Zpierwszymdzieckiemtona ogół długotrwa.
- Aczyten pan, któryjąprzywiózł, jest tujeszcze?
- Niewiem, aleproszę zajrzeć dopoczekalni, na lewo.
Jennyskręciła doniewielkiego, sterylnie czystegopomie-
szczeniai sercejej zabiło. Nicksiedział na plastikowymkrze-
śle z pochyloną głową, Na jegotwarzymalowała się rozpacz.
- Nick-odezwała się cicho.
- Jenny?- Podniósł zdumionywzroki zerwał się na nogi.
Spostrzegła wjegooczach błysk uczucia. Niewiele my-
śląc, padła mu wobjęcia.
- OBoże, Jenny, toniezłudzenie?Tonaprawdę ty?
- Niemogłampozwolić ci odejść, skorotegoniechciałam.
- Czegonie chciałaś? - spytał Nick, patrzącna nią łako-
mymwzrokiem.
- Właściwie wszystkiego, zwłaszcza zaś nie chciałamci
stawiać ultimatum.
- Agdzie Jed?- rozejrzał się Nick.
- Przenocujeu Pearsonów.
- Zostawiłaś Jeda, żebyprzyjechać tuza mną?
- Oczywiście. Jed jest moimsynem. Ty jesteś moimmę-
żem. Nie możesz zostać z Adelaide, zastępując jej Dona. Po
prostu nie możesz. I nieważne, couzgodniliśmyna początku
naszegomałżeństwa.
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
176
- Ależ ja wcale nie myślałemozastępowaniu Dona. Mi-
łość niezna zastępstw! - oświadczył z przekonaniem.
- Todlaczegopojechałeś zobaczyć się z nią?
- WNowymJorkumiałemsię przesiąść nainnysamolot.
- Dokąd?Zabrałeś z domu tylkomałą torbę podróżną.
- Na Bliski Wschód. Postanowiłemoddać się wręceterro-
rystówwzamian za Dona. Czy rozumiesz, że musiałemtak
postąpić? Adelaidenie zniosłabydłużej tej sytuacji.
- Nie! Nie pozwolę ci! - Podniosła histerycznie głos.
- ZatrzymamciÄ™! Ja...
- Jenny! - Nickprzytulił ją mocno. - Uspokój się.
Pogładził ją poplecach.
- Uspokój się? - parsknęła. - Mój mąż oznajmia, że idzie
na pewną śmierć, a ja mamsię uspokoić?!
- Ale to już nieaktualne. Kiedy zapoznałemMurada ze
swoimplanem, natychmiast wkroczył doakcji.
Jenny przypomniała sobie słowa starszej pani - sąsiadki
Adelaide. Telefon dzwonił codziesięć minut.
- Codokładnieprzedsięwziął Murad?
- Zdecydował się na odbicieDona. Widocznieznał miej-
sce, gdzie go przetrzymywano od wielu dni, lecz żywił na-
dzieję, że obejdzie się bez przemocy.
- Dziękuję Boguzatę decyzję. Wiem, żeprzemawiaprze-
ze mnie egoizm, ale tak bardzociÄ™ kocham. GdybycoÅ› ci siÄ™
stało...
Ztrudempowstrzymywała łzy.
- Ależ, Jenny, nie spieszyłemsię do umierania. Ateraz
mamdla kogo żyć. Jesteś moją wyśnioną, wymarzoną miło-
ścią. Poszedłbymza tobą na koniec świata. Dziwne, że tego
niespostrzegłaś. Sądziłem, że dałemtopoznać posobie.
- Nie. Dlaczegoniepowiedziałeś wprost?
- Boniechciałemci sprawiać bólu. Niechciałemzostawić
cię pogrążonej wrozpaczy, a musiałempomóc Adelaide.
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
177
-Oczywiście, Adelaide...
Dopoczekalni zajrzała zdyszana pielęgniarka.
- Pan NickCarlton?
- Tak.
Jennypoczuła, żeodruchowonaprężył mięśnie.
- Telefonz zagranicy. Możepanodebrać wpokojupielęg-
niarek.
Nickchwycił Jennyzarękę i pospieszniepodążyli zasiostrą.
- Proszę się streszczać - upomniała ich. - Toniejest apa-
rat doużytku publicznego.
- Słucham- powiedział Nick do słuchawki, a Jennysta-
nęła obok i próbowała modlić się wmyślach. Kiedyusłyszała
brzękwidełek, zebrałasię naodwagę i spojrzałana męża. Biła
od niegonieprawdopodobna radość.
- Don jest bezpieczny? - szepnęła.
- Wszystkowporządku, nieliczączłamanegonadgarstka.
- Nick wyszczerzył zęby wuśmiechu. - Kiedyludzie Murada
przypuścili szturm do bramy domu, strażnicy Dona poszli
zobaczyć, cosię dzieje. Witton wyskoczył z okna z wysokości
półtora piętra. Ma już złożone kości, a kiedy gips na ręce
wyschnie, odleci doStanówjednymz prywatnych samolotów
rodziny Murada. Będzie to lepsze rozwiązanie, niż podróż
publicznymi liniami lotniczymi.
- Chodzmypowiedzieć otymbiednej Adelaide.
- Przepraszam- zwrócił się Nick dosurowo wyglądającej
siostry. - Chcielibyśmysię zobaczyć z Adelaide Witton.
- Pan nie jest ojcem dziecka, prawda? - podejrzliwie
zmierzyła gowzrokiem.
- Nie, ale...
- Czy przynajmniej przychodził pan na zajęcia szkoły
rodzenia?
- Nie, aleodbierałemsetki razyrodzącesię cielęta.
- Cielęta! - Pielęgniarka spojrzała z pogardą. - Mój dro-
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
178
gi panie, tutaj mamydoczynieniaz dziećmi, niezezwierzęta-
mi!
- Ssak jest zawsze ssakiem- odciął się Nick. - Cowięcej,
poród to zupełnie naturalny proces, chociaż szpitale usiłują
zrobić z tegomistycznyobrzęd.
- Chodzi namtylkoozdrowiematki!
- Jestempewna, że osiągniecie państwowspaniałe rezul-
taty- łagodziła sytuację Jenny. Ostrzegawczo kopnęła Nicka
wkostkę. - Dziękujemypani za możliwość skorzystania z te-
lefonu. Na razie pójdziemydopoczekalni.
- Jenny, coty...
- Poczekaj. - Wyjęła portfel z torebki i sprawdziła zawar-
tość. - Ile pieniędzymasz przysobie?
- Prawietysiącdolarów.
- Towystarczy.
- Na co?Na łapówkę?
- Nie, mampewien plan.
Wyjrzała przez szparę wdrzwiach. Siostra, z którą rozma-
wiali, siedziała tyłem do nich. Wpobliżu nie było widać
nikogoinnegoz personelu.
- SÅ‚uchaj, Nick, zakradniemysiÄ™ dosali porodowej.
- I zostaniemyaresztowani?
- Przecież mamypieniądzena kaucję!
- Ach, todlategopytałaś ogotówkę.
Na palcach przeszli kilkanaście metrówpustymkoryta-
rzem. Wślizgnęli się dodwuosobowej sali. Na jedynymzaję-
tym łóżku leżała pojękująca Adelaide.
Jennypodeszła doniej.
- Proszę odejść, siostro- odezwała się rodząca, nieotwie-
rajÄ…c oczu.
- Adelaide, mamywspaniałą wiadomość. - Nick też sta-
nął przy łóżku. -Murad uwolnił Dona.
- Jest całyi zdrowy?-Adelaide zbladła z wrażenia.
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
179
- Poza złamanymnadgarstkiem. Wyskoczył przez okno,
kiedyoddział Murada odwrócił uwagę terrorystów.
- Don zawszemiał zwariowanepomysły. - Adelaideroze-
śmiała sięl natychmiast skrzywiła z bólu. OBoże- szepnęła,
czującsilnyskurcz. - Nick, aletyniekłamiesz?
- Oczywiście, że nie - odezwała się Jenny. - Wreszcie
mogę panią poznać. JestemJenny.
- Miło mi, ale musi pani przyznać, że spotykamy się
wdość dziwnych okolicznościach. KiedyDon wróci do do-
mu?
- Jutro. Odbiorę go z lotniska i przyjedziemy prosto do [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gim12gda.pev.pl






  • Formularz

    POst

    Post*

    **Add some explanations if needed