[ Pobierz całość w formacie PDF ]
stronie brazylijskiej, u zródeł burzliwej rzeki Mapuera, spływającej ku Amazonce.
Tam, w potwornie niedostępnych wertepach puszczy, na zapomnianych przez
cywilizację krańcach Brazylii, żyło do dziś kilka szczepów w stanie pierwotnym.
Były to szczepy raczej słabe liczebnie podobnie jak Wajwaje, i w zasadzie
pokojowo usposobione, ale z konieczności wiodły między sobą częste wojenki, i
to wyłącznie o jedną szczególną zdobycz: o kobiety. Kobiet było tu zawsze za
mało; szły wyprawy, by je rabować innym plemionom, przy czym, rzecz prosta,
dochodziło do krwawych rozpraw między wojakami.
Szczep Wajwajów był mniej liczny niż sąsiednie szczepy, więc słabszy
orężem. Niestety ponętne jego kobiety stanowiły pożądany łup dla innych, toteż z
biegiem lat Wajwaje byli coraz bardziej napastowani i mieli coraz mniej kobiet.
Urodzenie każdej dziewczynki znaczyło wzmożenie niebezpieczeństwa dla
szczepu i w tej koszmarnej sytuacji zrozpaczeni ludzie wpadali na koszmarne
pomysły. Czyż dla uniknięcia napaści ze strony sąsiadów i dla ocalenia własnego
życia nie było prościej poświęcić życie noworodka ? Niewykluczone, że takie były
początki zwyczaju dziewczynkobójstwa, a gdy to weszło w nawyk, przetrwało
automatycznie do ostatnich niemal lat i istniało nawet tu, w Gujanie Brytyjskiej.
Wojny o zdobycie kobiet toczyły się nad rzeką Mapuera ponoć do dnia
dzisiejszego i pociągały za sobą niezwykłe skutki. W latach 1933 do 1938 komisje
sąsiadujących ze sobą państw wytyczały granice między Brazylią a Gujaną i
wtedy zdumieni Brazylijczycy po raz pierwszy poznawali ukryte plemiona na
swych kresach. Do najsilniejszych szczepów należeli nad rzeką Mapuera Indianie
Parukutu, a w ich wioskach uderzała Brazyliijczyków wyjątkowa ilość kobiet, po
prostu kilkakrotnie większa niż ilość mężczyzn. Nic dziwnego: Parukutu byli
liczni, więc odnosili zwycięstwa nad słabszymi sąsiadami i odbierali im kobiety.
A czy nie było znamienne, że na zew misjonarzy z Gujany najżywiej
odpowiedzieli właśnie Wajwaje i ich najwięcej przywędrowało pod opiekę białych
kapłanów ?
Ciężkie warunki, w jakich znalazł się szczep, sprzyjały rozwinięciu się
poliandrii. Szczep zdrowych, ruchliwych i wyjątkowo zmysłowych Indian musiał
sobie jakoś poradzić i w tym liczebnym stosunku jednej kobiety do trzech
mężczyzn nie było innego naturalnego wyjścia jak wielomęstwo. Wajwaje, odcięci
od świata, otoczeni silniejszymi szczepami, nie mogli zdobyć sobie więcej kobiet i
musieli zadowolić się tym, co sami posiadali. Więc biologicznym, naturalnym
wynikiem tego przymusu było wielomęstwo. Przypuszczam, że podobne
przyczyny stwarzały poliandrię wszędzie tam, gdziekolwiek istniała na ziemi, ale
tu, nad Mapuerą i do niedawna nad górnym Essequibo, rozwijała się w klasycznej
formie.
Doktor Cennydh Jones, długoletni oficjalny lekarz Indian w Gujanie
Brytyjskiej, zauważył oczywiście poliandrię Wajwajów i starał się wytłumaczyć ją
między innymi instynktem samozachowawczym Indian: skrzętne poszukiwania
partnera seksualnego i częsta jego zmiana na innego mogły według doktora
Jonesa mieć na celu , znalezienie najwłaściwszego ojca przyszłego dziecka
rzecz ważna w rozpaczliwych warunkach, kiedy szczepowi groziło całkowite
wyginięcie.
Więc tak było do niedawna nad górnym Essequibo. Gdy misjonarze
spostrzegli to, co wyczyniały kobiety, zatrzęśli się z oburzenia. Zresztą nie mogli
inaczej: nie widzieli dalej jak koniec swego nosa, a znajomość życia czerpali ze
Starego Testamentu. Więc bałwochwalczy animizm, despotyzm czarowników i
panowanie kobiet uznali za trzech głównych wrogów i wszystkie trzy potęgi
szatana potrafili w ciągu kilku lat solidnie zgnieść: pierwsze dwie, pogaństwo
i czarowników, przy dziarskiej pomocy młodych zwolenników, a to, co wytykali
jako nierząd kobiet, samo się z biegiem czasu wykruszało i nikło z powierzchni.
Czy znikło zupełnie ? A jeśli znikło i zapanowało tu jednożeństwo, to jakże
rozwiązało się nowe, palące zagadnienie samotność bezżennych Wajwajów,
junaków zdrowych, krewkich, a bez żon ?
Dokąd zmierzasz, Indianinie ? można by zadać stroskane pytanie tu nad
Essequibo, jak gdzie indziej w całej Gujanie.
69. Przymilna wioska Onomto
I znowu deszcz w nocy, znowu flet nad ranem, znowu mgła jak patos w
operze rosyjskiej, znowu śniadanie w coraz większej asyście młodych i starszych
gości, aż wreszcie słońce wydobywało się z oparów jak starzec spod porannej
pierzyny. I nagle cudowna zmiana: młodniał cały świat, rozpiękniał werwą i
wykąpaną w rosie zielenią zakipiał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]